Usta starca zaczęły drżeć, a w oczach pojawiły się łzy. „My… my cię przepędziliśmy. Myśleliśmy, że możemy cię wymazać. A teraz stoisz przed nami… silniejszy niż kiedykolwiek byliśmy”.
Izabella wyciągnęła drżącą dłoń do Zsófii. – Byłam okrutna. Teraz to widzę. Wybacz mi, Zsófio… wybacz nam.
Jej serce toczyło wojnę z samym sobą. Ta noc wciąż przewijała się w jej myślach – krzyki, deszcz, przerażenie. Ale potem Gabriel delikatnie ścisnął jej dłoń.
Zsófia wzięła głęboki oddech. – Nie wiem, czy kiedykolwiek zapomnę. Ale nie mogę już dłużej nosić w sobie nienawiści do mojego syna.
W pokoju zapadła cisza. Ciężar minionych lat ciążył na wszystkich. Ale Zsófia nie była już drżącą dziewczynką, którą zepchnięto na deszcz. Była matką, ocalałą, kobietą, która stworzyła sobie godność, miłość i nowe życie.
Gdy wieczorem wracała z Gabrielem do domu, niebo się przejaśniło. Gwiazdy świeciły jasno, jakby szepcząc, że burza w końcu minęła.