Zdradziłam męża raz. On nie wie. A ja nie mogę przestać o tym myśleć. Pierwszy raz wypowiedziałam to zdanie na głos w samochodzie, zatrzymana na czerwonym świetle. Usta drżały, jakbym mówiła do policjanta, a nie do własnego odbicia w lusterku.
Deszcz uderzał w szybę rytmem, który przypominał mi tamten wieczór – i nagle zrozumiałam, że pamięć ma zapach, temperaturę i godzinę w telefonie, której nie da się cofnąć.
To nie była historia jak z filmu. Nie było muzyki, nie było dramatycznych deklaracji. Był hotel po szkoleniu, zbyt późna kolacja, śmiech zbyt blisko ucha.
On siedział naprzeciwko i patrzył na mnie tak, jak dawno nikt nie patrzył: nie jak na pracownicę, matkę czy kogoś, kogo “wszystko ogarnia”. Tylko jak na kobietę. Zwyczajnie, uważnie, bez pośpiechu. Uczucie bycia widzianą weszło we mnie jak ciepło po mrozie.
Wróciłam do pokoju, zamknęłam drzwi, oparłam czoło o chłodną szybę i zadzwoniłam do męża. Powiedziałam, że wszystko w porządku, że szkolenie męczące, że jutro wracam.
On odpowiedział sennie: “Śpij, kochanie.” To było jak pęknięcie w tafli lodu – tak małe, że prawie niewidoczne, a jednak nagle pod stopami zrobiła się woda. Potem był dźwięk wiadomości. “Jesteś?” – napisał tamten. “Nie powinnam” – odpisałam. Resztę dopisała cisza korytarza.
To zdarzyło się raz. Dokładnie raz. A jednak w mojej głowie trwa do dziś – jak niezamknięte okno, przez które wchodzi powietrze o nieznanym zapachu. Nie wróciłam do tamtego mężczyzny. Nie pisałam. Nie dzwoniłam. Wymazałam czat. Wyrzuciłam rachunek. Zmieniłam balsam do ciała, bo jego zapach mieszał się z tamtym wieczorem. A mimo to rano, kiedy nastawiam czajnik, czasem słyszę w uchu tamten śmiech.
Nie chcę wystawiać sobie rozgrzeszenia. Wiem, co zrobiłam. I wiem też, że to nie spadło z nieba jak meteoryt. Płakałam bez powodu przez kłótnie o drobiazgi. Jadłam kolację przy stole, na którym zalegała cisza cięższa niż wstyd.
Mąż był obok, ale jakby za szybą: dobry, odpowiedzialny, przewidywalny. Nasze rozmowy stały się listą zadań, rachunkiem do opłacenia, kalendarzem szczepień. Nie zapomnę dnia, w którym zapytał: “Potrzebujesz czegoś?” – a ja pomyślałam: “Tak, mnie.” Nie umiałam tego wtedy powiedzieć. On nie umiał zapytać drugi raz.
Wróciłam ze szkolenia i weszłam do domu jak złodziej we własne życie. Dzieci spały, w kuchni zostawiłam torbę, w łazience długo myłam ręce, aż skóra zrobiła się czerwona. Potem stało się coś, czego nie planowałam: zaczęłam być lepsza.