Wyrzucił żonę. Śmiał się, że jej został tylko stary lodówka. Nawet nie podejrzewał, że ścianka w środku jest podwójna.… En voir plus

Andrzej siedział rozwalony na kanapie z piwem w ręce. Na twarzy – pełne samozadowolenie. Wczorajsza awantura była gwoździem do trumny ich małżeństwa. Koniec. Dziesięć lat życia razem – i co? Do kosza. I to dlatego, że „zmęczona”. Tak jej się powiedziało. Zmęczona nim! A niby kto się nie męczy?

– Bierz, co chcesz – rzucił jej wczoraj, gdy stała z walizką przy drzwiach. – Tylko mieszkanie zostaw. Jest moje.

Marina nic nie odpowiedziała. Przeszła powoli do kuchni, rozglądając się po miejscu, w którym spędziła pół życia. Garnków nie brała, mebli też nie. Nawet talerzy zostawiła. Stała chwilę w ciszy, a potem powiedziała tylko:
– Lodówkę wezmę.

Andrzej aż się zakrztusił piwem.
– Lodówkę?! Serio? Przecież to trup, stara ZIL-ka. Pożera prąd jak smok! Do muzeum się nadaje!

– Przyda mi się – rzuciła spokojnie i nawet na niego nie spojrzała.

Wzruszył ramionami. W jego głowie to był dowcip dnia. „Weź sobie, stary złom, może postawisz w salonie jako kredens” – pomyślał, pomagając jej wynieść klamota na klatkę. Nawet sąsiad się dziwił:
– Marina, po co ci to? – Ale ona milczała.

Godzinę później lodówka była już w dostawczaku, a Andrzej, rozparty na kanapie, myślał, że jest królem życia. Wolny. Mieszkanie jego, telewizor jego, meble też. Ona? Niech spada.

Tydzień minął. Andrzej bawił się w singla. Pub, kebab o północy, imprezka u kolegi. Życie jak w Madrycie. Czasem zerkał na kuchnię, gdzie na miejscu starej lodówki błyszczał nowiutki sprzęt na kredyt. „No i kto wygrał?” – uśmiechał się do siebie.

 

Następny

Share This Article
Leave a comment