Motocyklista wpatrywał się w siedem dolarów w ćwierćdolarówkach, które umierający chłopiec przesunął po szpitalnym łóżku, błagając nas, abyśmy „skarcili człowieka, który to zrobił”.
Nazywał się Aiden. Miał siedem lat. Krwawienie wewnętrzne. Złamane żebra. Obrzęk mózgu. Urządzenia podtrzymujące go przy życiu brzmiały, jakby już za nim opłakiwały.
Swoją małą rączką chwycił moją skórzaną kamizelkę z ostatnią siłą, jaką mu pozostało, i wyszeptał przez połamane zęby.
„Pieniądze od zębowej wróżki” – powiedział, a krew bulgotała mu na ustach.
„Zgromadziłem je wszystkie. Siedem dolarów. To wystarczy, aby zatrudnić motocyklistów, prawda? Aby skrzywdzić złych ludzi? Proszę. Zanim zabije również moją młodszą siostrę”.
Pielęgniarka próbowała go odciągnąć, mówiąc mu, żeby odpoczął, ale Aiden nie chciał puścić mojej kamizelki. Jego oczy, jedno opuchnięte i zamknięte, drugie jasnozielone i pełne desperacji, patrzyły prosto na mnie.
„Powiedział mamie, że sprawi, żeby to wyglądało na wypadek. Jakbym spadł. Ale ja nie spadłem. Zepchnął mnie ze schodów czternaście razy, aż coś we mnie pękło”.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie chodziło o zemstę. To było zeznanie umierającego dziecka. A my byliśmy jego jedynymi świadkami.
Jeżdżę od czterdziestu dwóch lat. Marcus „Tank” Williams. Mam sześćdziesiąt sześć lat. Widziałem wojnę. Widziałem śmierć. Myślałem, że widziałem już wszystko.
Nie widziałem nic, dopóki nie nadszedł ten wtorek w szpitalu dziecięcym.
Byliśmy tam podczas naszej comiesięcznej wizyty. Czytaliśmy dzieciom. Przynieśliśmy pluszowe zwierzątka. Było nas pięciu z Disciples – ja, Big John, Smokey, Vegas i Tin Man. Robiliśmy to od lat. Dzieci uwielbiały skórę i motocykle na parkingu, które widziały z okien.
Pokój 318 nie był na naszej liście. Usłyszeliśmy płacz dochodzący z środka. Nie był to płacz dziecka. Płacz dorosłego. Taki, który pochodzi z rozdartej duszy.
Wybiegła pielęgniarka z bladą twarzą.
„Wszystko w porządku?” – zapytał Big John.
„Nie” – szepnęła, rozglądając się. „Nic nie jest w porządku. Ten mały chłopiec… co oni mu zrobili…” Zatrzymała się. „Nie powinnam nic mówić”.
„Jaki mały chłopiec?” – zapytałem.
Spojrzała na nasze kamizelki. Nasze naszywki. Podjęła decyzję.
Następny