Kiedy zadzwonił notariusz, zupełnie nie spodziewałam się, że ta rozmowa odmieni moje życie. Daleka ciotka, którą ledwie pamiętałam z rodzinnych opowieści, zostawiła mi w spadku stary dom na wsi.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś żart albo pomyłka. Nie miałam kontaktu z tą częścią rodziny od wielu lat – od czasu, kiedy zmarła moja mama. Nigdy nie czułam się związana z ciotką Marianną, choć pamiętałam ją mgliście jako starszą, uśmiechniętą kobietę, odwiedzającą czasem moich rodziców.
Po kilku dniach rozważań postanowiłam pojechać na miejsce, zobaczyć na własne oczy to dziwne dziedzictwo. Droga była długa, prowadziła przez wąskie drogi i pola pełne kwiatów.
Gdy dotarłam do wioski, zorientowałam się, że nie znam tu nikogo, a adres zapisany na skrawku papieru od notariusza doprowadził mnie do starego, ceglanego domu, otoczonego dzikim ogrodem, pełnym bzów i jaśminu.
Zaparkowałam auto przed bramą. Patrzyłam na dom i czułam dziwną mieszankę ciekawości i niepokoju. Okna nie wyglądały na opuszczone – były czyste, a w oknach wisiały firanki. Przed domem zauważyłam rower, a na sznurze wisiało świeże pranie. Poczułam, jak serce bije mi szybciej. Czy notariusz się pomylił? Może podał zły adres?
Zapukałam w drewniane drzwi, które po chwili otworzyła mi starsza kobieta o łagodnej twarzy, z siwymi włosami spiętymi w schludny kok. Jej spojrzenie było jednocześnie spokojne i pełne pewności siebie.