Odeszłam od męża do swojej licealnej miłości. Nie brzmi jak ja. A jednak to ja, ta rozsądna, przewidywalna, od lat przywiązana do planu obiadu i listy zakupów, o drugie… En voir plus

Odeszłam od męża do swojej licealnej miłości. Nie brzmi jak ja. A jednak to ja, ta rozsądna, przewidywalna, od lat przywiązana do planu obiadu i listy zakupów, o drugiej w nocy wsunęłam walizkę po korytarzu, żeby nie zbudzić sąsiadów.

W salonie mrugał na niebiesko telewizor bez dźwięku. Mój mąż spał w pozycji, którą znałam na pamięć – jedna ręka na oparciu, druga na pilocie. Na ekranie telefonu świeciło jedno zdanie od człowieka, którego kiedyś kochałam jak tlen: “Jestem pod twoim domem. Nie po to, żeby cię zabrać, tylko żeby być, jeśli chcesz.”

Dzieci wyfrunęły z domu i nagle okazało się, że we dwoje zajmujemy w tym samym mieszkaniu dwie różne planety. On osiadał coraz głębiej w kanapie i rytuałach. Ja chciałam jeszcze raz poczuć, że można zaczynać dzień od czegoś więcej niż rozkładówka z gazetą. Wieczorami próbowałam rozmów. “Pamiętasz nasz pierwszy wyjazd w góry?” – pytałam. “Włącz lepiej mecz” – odpowiadał z półuśmiechem. Mój głos odbijał się od ścian, jak piłka o za nisko zawieszoną szybę.

Poznaliśmy się na nowo banalnie – przez wiadomość od koleżanki z klasy: “Robimy grupę, zgadnij, kogo odnalazłam!”. Wysłała link do profilu Radka. Na zdjęciu miał siwe skronie i tę samą linię uśmiechu, która kiedyś kazała mi trzymać ręce w kieszeniach, żeby ukryć dygot. Pomyślałam, że kliknę, tylko żeby zobaczyć, jak się ludzie starzeją. Napisałam dwa słowa: “Cześć, pamiętasz?”. Odpisał po minucie: “Wciąż słyszę, jak śpiewasz na apelu ‘Czas nas uczy pogody’.”

Zaczęło się od niewinnych wymian: książki, muzyka, zdjęcia z rodzinnego miasta. Potem była kawa “po drodze do dentysty” i spacer “przez przypadek w tej okolicy”. Radek mówił spokojnie. Nie udawał chłopaka sprzed lat.

Opowiadał o rozwodzie, o tym, że nauczył się być sam i że wreszcie umie słuchać. Zauważał rzeczy, których nikt we mnie nie widział od dawna: że śmieję się ciszej, kiedy jestem naprawdę szczęśliwa; że wybieram stoły przy oknie, bo lubię światło na dłoniach; że przestawiam kubki tak, żeby miały do siebie symetrię.

Nie było iskier strzelających do sufitu, tylko rozżarzający się żar. I pytanie, które rosło we mnie jak pęcherz powietrza pod skórą: czy mam prawo jeszcze raz wybrać życie?

W domu próbowałam mówić. “Może byśmy gdzieś pojechali, tak bez dzieci, bez planu?” – zaczynałam. “W pracy jest gorąco. Po sezonie” – odpowiadał. “To chociaż kina?” – “Na co? Wszystko to samo.” Próbowałam inaczej: “Czuję się obok, a nie z tobą.” Wzruszał ramionami. “Przecież niczego ci nie brakuje.”

Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. “Brakuje mi nas” – powiedziałam głośniej, niż planowałam. Popatrzył jak na news ze świata, którego nie śledzi. “Może przesadzasz” – uciął. Ten jednozdaniowy wyrok złożył we mnie coś na pół.

Nie chcę robić z Radka wybawcy. Nie uratował mnie. Raczej postawił lustro. “Możesz zostać z przyzwyczajenia albo odejść z prawdy” – powiedział, gdy opowiedziałam mu wszystko. “W obu przypadkach zapłacisz. Pytanie – czym.”

Następny

Share This Article
Leave a comment