Nie miałam ochoty iść na to spotkanie klasowe. Zaproszenie leżało na komodzie od tygodni, a ja za każdym razem odkładałam decyzję na później.

– Marek… – wyszeptałam, a imię wyszło ze mnie tak naturalnie, jakbyśmy widzieli się wczoraj, nie czterdzieści lat temu.
Uśmiechnął się, a w tym uśmiechu było coś znajomego, ciepłego. – Wiedziałem, że cię poznaję. Tylko oczy masz takie same, wszystko inne się zmieniło – powiedział półżartem.
Zaśmiałam się, choć głos mi drżał. Zaczęliśmy rozmawiać, początkowo ostrożnie, jakbyśmy stąpali po cienkim lodzie. Pytał o moją rodzinę, o dzieci, ja o jego życie. Okazało się, że mieszka kilkaset kilometrów dalej, że jest rozwiedziony, że ma dorosłego syna. Opowiadał spokojnie, bez goryczy, ale między jego zdaniami czułam jakąś tęsknotę, coś niewypowiedzianego.
Z każdą chwilą czułam, że sala, w której siedzimy, oddala się ode mnie. Koledzy i koleżanki rozmawiali głośno, ktoś włączał stary przebój z lat osiemdziesiątych, ktoś inny robił wspólne zdjęcia. A my siedzieliśmy w kącie, przy małym stoliku, i czas cofnął się do chwili, gdy mieliśmy siedemnaście lat i świat wydawał się wielki i obiecujący.
– Pamiętasz tamten apel? – zapytał nagle. – Śpiewałaś „Czas nas uczy pogody”. Stałem wtedy obok i miałem wrażenie, że śpiewasz tylko do mnie.
Zamilkłam. W pamięci zobaczyłam tamtą scenę: ja, w białej bluzce, drżący głos, a obok niego – chłopaka, który patrzył na mnie intensywniej niż ktokolwiek inny. Faktycznie, wtedy czułam, że to nie była zwykła piosenka. Ale nigdy mu tego nie powiedziałam.
– Chciałeś mi coś wtedy powiedzieć? – zapytałam po chwili, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
Marek spuścił wzrok. – Chciałem. Tyle razy… Ale zawsze brakowało odwagi. A potem każdy poszedł swoją drogą. Ty miałaś swojego chłopaka, potem męża. Ja… różnie bywało. Ale wiesz, co jest najdziwniejsze? Że przez te wszystkie lata pamiętałem ten moment, twoje spojrzenie.
Serce ścisnęło mi się tak mocno, że aż zabrakło tchu. Bo przecież ja też pamiętałam. Te wszystkie lata udawałam, że to tylko młodzieńcze zauroczenie, że to nic ważnego. Ale teraz, siedząc obok niego, czułam, że to było coś więcej.
– Marek… – zaczęłam, ale nie wiedziałam, co dodać.
Uśmiechnął się smutno. – Nie martw się. Nie chcę ci nic zabierać. Wiem, że masz swoje życie. Ale nie mogłem tu dzisiaj podejść i udawać, że jesteśmy obcymi ludźmi.
Wyszliśmy razem na zewnątrz, do szkolnego ogrodu. Noc była ciepła, pachniało lipą. Staliśmy przez chwilę w milczeniu, każde pogrążone w swoich myślach. A potem zaczęliśmy rozmawiać – o tym, co mogło być, a się nie wydarzyło. O marzeniach, które mieliśmy jako nastolatkowie, a które życie brutalnie zweryfikowało. O tym, jak to możliwe, że uczucie sprzed czterdziestu lat wciąż potrafi odezwać się tak silnie.