Nie miałam ochoty iść na to spotkanie klasowe. Zaproszenie leżało na komodzie od tygodni, a ja za każdym razem odkładałam decyzję na później.
W końcu poszłam, trochę z poczucia obowiązku, trochę z ciekawości, co się stało z ludźmi, z którymi kiedyś dzieliłam szkolne korytarze. Ale gdy przekroczyłam próg sali, uderzył mnie szum rozmów, śmiech, zbyt głośna muzyka i od razu poczułam się obco.
Stali w grupkach – kobiety porównywały fryzury i sukienki, mężczyźni opowiadali o biznesach, samochodach, podróżach. Wszędzie błyszczały telefony ze zdjęciami wnuków, opowieści o sukcesach dzieci.
Czułam się, jakbym weszła w teatr, w którym każdy odgrywa swoją rolę. Uśmiechałam się, przytakiwałam, ale wewnętrznie byłam gdzieś daleko. Patrzyłam na te twarze i miałam wrażenie, że widzę obcych ludzi, choć przecież znaliśmy się kiedyś niemal na pamięć.
Wzięłam kieliszek wina, stanęłam pod ścianą i próbowałam zniknąć w tle. Czułam, jak wraca do mnie świadomość upływu lat. Gdzie podziały się nasze młodzieńcze marzenia, śmiechy na przerwach, szkolne wagary? Wszystko przykryła dorosłość – ciężka, uporządkowana, przewidywalna.
I wtedy usłyszałam głos.
– Wciąż pamiętasz, jak śpiewałaś na apelu?
Odwróciłam się. Stał przede mną mężczyzna z siwymi włosami, lekko pochylony, z uśmiechem, który od razu coś we mnie obudził. Jedno zdanie, jedno spojrzenie – i nagle poczułam, że cofnęłam się w czasie o czterdzieści lat. Serce zabiło mi szybciej, jak wtedy, gdy miałam siedemnaście. Świat wokół – gwar, muzyka, rozmowy – zamilkł.
W tamtej chwili zobaczyłam nie obcego, ale chłopaka, którego kiedyś kochałam do szaleństwa.
Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę on. Z siwizną na skroniach, w eleganckiej marynarce, ale w oczach ten sam błysk, który pamiętałam z czasów liceum. Wspomnienia uderzyły we mnie falą: spojrzenia wymieniane na przerwach, krótkie rozmowy, które nigdy nie przerodziły się w nic więcej, i to niewypowiedziane „coś”, które zawsze wisiało między nami.