Milczała przez trzy lata, aż pewnego dnia do oddziału banku wszedł mężczyzna i ku zaskoczeniu wszystkich upadł na kolana przed sprzątaczką.

Nie mówiła przez trzy lata – dopóki nie uklęknął przed nią.

Nazywano ją Aleptiną. Milcząca kobieta w chuście, cień przemykający korytarzami banku. Przez trzy miesiące czyściła powierzchnie tak starannie, jakby każda była świątynią – nie zostawiając śladu poza świeżym zapachem cytryny. Nigdy się nie odezwała. Nigdy nie spojrzała dłużej niż chwilę. Była obecna, ale jakby poza czasem.

Niektórzy szeptali: „Niemowa… może obłąkana?”. Inni kpili: „Hej, niema! Pyłek tu zostawiłaś!”. Ona tylko opuszczała głowę i przecierała dalej. Jej milczenie było jak mur – nie do sforsowania.

Nikt nie wiedział, że miała kiedyś głos, dom pełen światła i pasji, że była nauczycielką i malarką. Nazywała się Aliya. Aż do tamtej nocy, kiedy w jej bloku wybuchł pożar. Bez wahania rzuciła się do mieszkania sąsiadów. Ogień już pożerał wszystko. Na podłodze leżał chłopiec – Lesza – i jego matka. Podniosła dziecko. W ostatnim momencie, przez okno, wypuściła go w ramiona strażaków.

Lesza przeżył. Jego mama – nie. A Aliya? Trafiła do szpitala z ciężkimi oparzeniami. Przeszła przez piekło. Straciła głos – nie z powodu ran, lecz z bólu, z traumy, z żalu po śmierci matki, która nie zniosła tego wszystkiego. Od dnia pogrzebu – milczała.

Zniknęła ze swojego życia. Porzuciła sztalugi. Pracowała jako sprzątaczka, bo cisza w tej pracy była naturalna. Tylko dłonie mówiły – dłońmi, które niosły piętno tamtej nocy, ale wciąż potrafiły porządkować chaos.

Aż nadszedł dzień, gdy do banku wszedł on – dyrektor regionalny, Siergiej Michajłowicz. Elegancki, chłodny, obojętny… do momentu, gdy zobaczył ją. Kucając przy drzwiach, czyszcząc klamkę. Zatrzymał się. Zdjął okulary. Spojrzał. I rozpoznał.

Share This Article
Leave a comment