W końcu mężczyzna siedzący obok mnie przycisnął palce do skroni, jakby z bólu. „Na litość boską, ucisz to dziecko” – warknął tak ostro, że słychać go było trzy rzędy dalej. „Skoro nie potrafisz jej uciszyć, to się przesuń. Idź do kuchni. Zamknij się w łazience. Gdziekolwiek, byle nie tutaj”.
Zaparło mi dech w piersiach. Wstałam, przygniatana ciężarem torby z pieluchami, a Lily płakała jeszcze głośniej, jej maleńkie ciało drżało w moich ramionach. „Staram się” – wyszeptałam, a w moim głosie zabrzmiała błagalna łamiąca się prośba. Miałam wrażenie, że świat się do mnie zamyka. Czułam się taka mała.
Wtedy usłyszałem cichy głos, delikatny jak dłoń na łokciu. „Proszę pani?” Odwróciłem się i zobaczyłem młodego chłopca, nie starszego niż szesnaście lat. Wyciągnął kartę pokładową. „Proszę zająć moje miejsce” – powiedział spokojnym i łagodnym głosem. „Prowadzę interesy z rodzicami. Ona potrzebuje spokojniejszego miejsca”.
Na początku pokręciłam głową, słowa uwięzły mi w gardle. „Och, kochanie, nie, nie mogłabym…”
„Moi rodzice zrozumieją” – powiedział z cichym uśmiechem na twarzy. „Chcieliby, żebym to zrobił”.
Coś w jego oczach, coś w sposobie, w jaki to powiedział, sprawiło, że mu uwierzyłam. Płacz Lily zdawał się słabnąć, przechodząc w ciche czkawki, jakby rozpoznała bezpieczeństwo, gdy ono nadeszło. Szłam za nim przejściem, nogi mi się trzęsły, aż dotarliśmy do przodu. Jego matka powitała nas przy zasłonie, dotykając mojego ramienia dłonią z ciepłem, którego nie znałam od wielu dni. „Jesteś tu bezpieczna” – powiedziała, a jej głos brzmiał jak obietnica.
Dali mi skórzany fotel, który był niczym sanktuarium. Ojciec chłopca zawołał stewardesę po poduszki i koce, upewniając się, że mamy wszystko, czego potrzebujemy. Lily chwyciła butelkę, którą trzymałem w dłoniach, a jej maleńkie ciałko zwinęło się w kłębek snu. Wypuściłem oddech, o którym nie wiedziałem, że go wstrzymywałem, kołysząc ją delikatnie, czując, jak ciężar wszystkiego, co mnie spotkało, ustępuje, choć na chwilę.
„Widzisz, kochanie?” wyszeptałem, przyciskając usta do jej miękkich włosów. „Są dobrzy ludzie, nawet tu, w chmurach”.
Nie widziałem jednak, jak chłopak wraca do klasy ekonomicznej, wślizgując się z powrotem na moje stare miejsce obok mężczyzny, który kazał mi wyjść. Mężczyzna odetchnął z ulgą i rozparł się na krześle. Potem się odwrócił i kiedy zobaczył, kto zajął moje miejsce, jego twarz zbladła. Chłopak był synem szefa.
Chłopiec przemówił, jego głos był równy, ale stanowczy. „Słyszałem, co mówiłeś” – powiedział, patrząc mężczyźnie w oczy. „O dziecku. O jej babci”.
Mężczyzna zaśmiał się nerwowo, ale nie było w tym cienia humoru. „Nie rozumiesz” – powiedział, machając lekceważąco ręką. „To było nie do zniesienia…”