“Milczeniem”? Uśmiechnęłam się krzywo. Milczenie było wtedy, gdy mówiłam “jest ok”, a nie było. Gdy byłam tapetą dla jego zmęczenia. Teraz mam głos.
– Co z nią? – spytałam bez ozdobników.
Odchylił wzrok. – Nie ma “z nią”. Była. Nie umiałem być jednocześnie tam i sobą. Zakończyłem to. Powinienem był powiedzieć ci wcześniej, ale wstyd… – urwał.
To słowo – “wstyd” – długo nie mieszkało w jego słowniku. Zazwyczaj miał “argumenty”. Teraz miał drżące dłonie.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytałam. – Konkretnie.
– Szansy. Nie na udawanie, że nic się nie stało. Na nowe “my”. Z twoimi warunkami.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam dwie rzeczy naraz: człowieka, który mnie zranił, i mężczyznę, z którym śmiałam się nad zupą z dyni, płakałam po stracie i tańczyłam w kuchni do głupiej piosenki. Dwa obrazy nie nakładały się, tylko stały obok. Serce chciało pójść w jedną stronę, pamięć w drugą. Rozum siedział przy oknie i kazał oddychać równo.
– Rok temu powiedziałeś, że potrzebujesz oddechu – zaczęłam spokojnie. – Ja przez ten rok nauczyłam się nim oddychać. Weszłam na swoje tempo. Jeśli chcesz wrócić, to nie jako gość z walizką historii, tylko jako ktoś, kto tę historię pisze ze mną. Bez równoległych rozdziałów.
– Zgoda – odpowiedział od razu. Za szybko. – Tylko powiedz, co mam zrobić.
– Nie chcę instrukcji. Chcę prawdy. I obecności – punkt po punkcie: piątki nie znikają, wieczory nie wyparowują, telefony nie milkną na osiem godzin, a ja nie dowiaduję się o tobie z przypadkowych wiadomości. I chcę, żebyśmy nie wracali do “kiedyś było lepiej” – bo nie było. Było inaczej. Teraz ma być uczciwie.
Skinął głową. Przez chwilę milczał, potem wyszeptał: – Boję się, że nie zasługuję.
– Na co? –
– Na ciebie.
– Nie szukamy certyfikatów. Szukamy sensu – odpowiedziałam, zaskakując samą siebie spokojem.
Z kuchni zadzwoniła czajnikowa melodyjka. W międzyczasie zauważyłam, że zostawił wzrokiem ślady na każdej rzeczy, która się zmieniła: inna lampa, inny koc, inny rytm. Życie nie czekało na niego pod kocem próżni. Przyszło i rozgościło się.
– Dzieci? – zapytał. – Rozmawiałaś z nimi o… ewentualnym…
– Tak. Mówią: “mamo, bądź szczęśliwa”. A “szczęśliwa” znaczy dla nich “spokojna”. Dla mnie też. Jeśli kiedykolwiek wrócisz, to do spokoju, który tu zbudowałam, a nie do chaosu, w którym odchodziłeś.
Zrobiło się późno. Słońce odsunęło się na bok, na ścianie zatańczyły liście z balkonu. Usiadł bliżej, ale nie dotknął mojej ręki. Dobry znak drugi: rozumie granice. Źle nauczeni mężczyźni robią krok za dużo. On zrobił pół kroku mniej.
– Mogę zostać na noc? Na kanapie – wypalił nagle. – Nie po to, żeby… wiesz. Po prostu być.
– Nie – odpowiedziałam po chwili. – Dziś nie. Dziś wrócisz do hotelu. Jutro, jeśli wciąż będziesz chciał, przyjdziesz o dziewiątej. Zrobimy listę zwykłych rzeczy. Zaczniemy od zakupów. Zobaczę, czy potrafisz nie uciekać, gdy koszyk skrzypi. “Nowe my” zaczyna się na dziale z nabiałem, nie na wielkich deklaracjach.
Parsknął cichym śmiechem, pierwszy raz od wejścia. – Okej. Nabiał. Potrafię.
Następny