Nie zaprosiłam go od razu. Przez chwilę po prostu patrzyłam, próbując połączyć w głowie obraz człowieka, który rzuca całe wspólne życie, z tym, który teraz stoi, jakby wracał z dalekiej podróży, a nie z mieszkania oddalonego o trzy przystanki tramwajem.
Usiedliśmy przy stole.
– Myślałem, że to będzie inne – powiedział. – Lekkie, spontaniczne, jak film. Ale życie z Anią to… jak nieustanna impreza, w której nikt nie posprząta. Praca, wyjścia, znajomi, zero ciszy. A ja pierwszy raz zrozumiałem, jak bardzo tę ciszę lubię. Jak bardzo lubię naszą kuchnię. Ciebie.
Nie wzruszyłam się. Słuchałam uważnie, ale serce nie pędziło mu na spotkanie. Byłam już gdzieś indziej – nie zakochana, nie wolna, ale spokojniejsza niż wtedy, gdy pakował torbę.
– I co teraz? – zapytałam spokojnie. – Wrócisz i wszystko będzie jak dawniej?
– Nie wiem – odpowiedział. – Chcę spróbować. Wiem, że zawaliłem. Wiem, że jestem ostatnią osobą, która może o coś prosić. Ale jeśli jeszcze jest cień szansy…
Popatrzyłam na niego i pomyślałam, jak wiele może się wydarzyć w ciągu miesiąca. On poznał, że bajka ma rachunki i nieumyte naczynia. Ja poznałam, że cisza bez niego nie zabija.
Nie wykrzyczałam mu w twarz wszystkich nocy, w których zasypiałam sama. Nie wyrzuciłam go też za drzwi. Zaparzyłam herbatę, usiadłam z powrotem i powiedziałam:
– Nie będzie powrotu “jak dawniej”. Jeśli chcesz wrócić, to nie jako ktoś, kto ucieka, gdy zrobi się nudno. Tylko jako ktoś, kto naprawdę wybiera. Nie mnie zamiast jej. Nas zamiast ucieczki.