Kurier poprosił o potwierdzenie dostawy komody na nazwisko męża. Po sprawdzeniu adresu zrozumiałam, gdzie spędzał piątkowe wieczory. Telefon zadzwonił o 9:37, kiedy wsy… En voir plus

“Przystań” pachniała nowością, kawą z parterowej kawiarni i odrobiną perfum, których nie znałam. W holu siedział portier z tabletem. – Dzień dobry, do kogo? – spytał uprzejmie. – Do pani Anity S. – odpowiedziałam tonem, który udawał pewność. – W sprawie dostawy komody. – Zawahał się tylko sekundę. – Trzecie piętro, klatka C. Pani Anita prosiła, żeby zapowiedzieć kuriera, ale… – uniósł brwi. – Jest pani z firmy? – Uśmiechnęłam się tak samo uprzejmie. – Tak. Z firmy.
Winda wiozła mnie wolno, bez muzyki. W lustrze zobaczyłam swoją twarz – starszą o pięć lat w pięć minut. Drzwi otworzyły się miękko. Trzecie piętro. Po prawej matowa tabliczka: “3C”. Drzwi uchylone, kartony oparte o ścianę. Usłyszałam głosy. Kobiecy, śmiejący się, i męski – mój. Ten od “zaraz wrócę”, “będę później”, “piątki są najtrudniejsze”.
Nie weszłam. Zatrzymałam się na końcu korytarza, przy oknie. Zobaczyłam przez szparę w drzwiach wnętrze: blat stołu przykryty papierem do montażu, filiżanki, których nigdy by nie wybrał do naszego domu, plakat w ramie z nazwą wystawy, na którą nie chciał iść ze mną, bo “tłumy, szkoda soboty”. Wkładali razem szuflady do komody, ściskali drewniane prowadnice. – Jeszcze centymetr – powiedziała ona. – Trzymaj, P. – usłyszałam swoje imię skrócone w obcym ustach. Zobaczyłam jego dłoń na szufladzie. Tę samą, która w domu od dawna była zbyt zmęczona, by wyjąć talerze ze zmywarki.
Miałam dwa wyjścia: wejść i przewrócić ich świat (mój już się przewracał) albo wyjść tak cicho, jak przyszłam. Wybrałam trzecie. Zrobiłam zdjęcie tabliczki z numerem i zjechałam na dół. Usiadłam w kawiarni na rogu. Zamówiłam herbatę z plastrem pomarańczy i otworzyłam notatki w telefonie. Napisałam: “Piątki. Komoda. Anita. Adres.” Dodałam: “Nie będzie powrotów do wczoraj”.
Wieczorem wrócił wcześniej niż zwykle. Wszedł spokojnie, jakby nic się nie stało, z kluczami w dłoni i tym samym półuśmiechem, który przez lata był jego tarczą. Postawił torbę przy ścianie i od razu skierował się do kuchni. Pachniało zupą, którą właśnie podgrzewałam — zupełnie jak w każdy zwyczajny piątek. Tyle że ten piątek już nie był zwyczajny.
– Pachnie jak dawniej – rzucił, jakby próbował zaczepić się o coś znajomego.
– Naprawdę? – odwróciłam się do niego powoli. – Bo mnie dziś wszystko pachnie inaczej.
Spojrzał pytająco. I wtedy położyłam na stole telefon z otwartym zdjęciem komody, dostawy i adresu. – Kurier się pomylił? – zapytałam spokojnie, prawie szeptem.
Zbladł momentalnie. Usiadł ciężko, jakby ktoś wyciągnął mu krzesło spod nóg. Nie było już miejsca na wymówki. Wszystko wisiało w powietrzu między nami — adres, imię obcej kobiety i miesiące jego “piątków”.
– Nie planowałem… – zaczął.
– Tylko wyszło samo, tak? – przerwałam. – Komoda sama się zamówiła, adres sam się wpisał, a piątki same się ukradły?
Milczał długo. Patrzył na mnie, ale jakby mnie nie widział — jakby próbował cofnąć czas.
– To nie była tylko zdrada – powiedziałam w końcu. – To było budowanie drugiego życia obok mojego. Krok po kroku, mebel po meblu. I wiesz co jest najgorsze? Nie to, że mnie zdradziłeś. Tylko to, że w piątki przestałeś mnie nawet zauważać.
Podszedł bliżej, jakby chciał złapać mnie za rękę, ale się cofnął. – Nie chcę tego kończyć – powiedział. – Popełniłem błąd. Chcę to naprawić.
– Nie wiem, czy to się da naprawić – odpowiedziałam. Głos mi nie drżał. – Ale wiem, że nie będziemy udawać, że to był tylko “piątek”.
Stał przede mną bez maski, którą nosił przez tyle miesięcy. Patrzyliśmy sobie w oczy jak dwoje ludzi, którzy dobrze znają każdy gest, a jednak nagle są dla siebie kimś obcym. W powietrzu wisiało pytanie, którego żadne z nas nie wypowiedziało na głos: “I co teraz?”.
Podszedł bliżej. – Mogę zostać? – zapytał cicho, jakby nie był pewien własnego prawa do tych słów.
Przez chwilę nie odpowiadałam. W głowie przewijały mi się wszystkie piątki, te niewinne i te, które już nigdy takie nie będą. Wszystkie chwile, w których wierzyłam, że wraca do mnie, a on wracał gdzie indziej.
– Możesz – powiedziałam w końcu. – Ale nie jako ktoś, kto wraca do starego życia. Bo tego życia już nie ma.
Nie odpowiedział. Zdjął płaszcz, powiesił go na wieszaku — tym samym ruchem co zawsze, a jednak inaczej. Usiadł naprzeciwko mnie, jakbyśmy spotkali się pierwszy raz.