Victoria chciała coś odpowiedzieć, ale głos jej się załamał.
– Jak ty to zrobiłeś? – spytała.
– Nie ja – wzruszył ramionami. – Pani sama się uleczyła. Ja tylko przypomniałem, jak to się robi.
Z kieszeni wyciągnął mały kawałek chleba, zawinięty w papier.
– A umowa dalej obowiązuje – dodał z uśmiechem. – Resztki dla głodnych.
Victoria parsknęła śmiechem przez łzy. – Weź, chłopcze. Od dziś nie będą to resztki.
Tego wieczoru wysłała do Ruth i Daniela ogromny kosz z jedzeniem, ale oni już się przeprowadzili. Sąsiedzi mówili, że chłopak dostał pełne stypendium w szkole dla uzdolnionych dzieci. Nikt nie wiedział, gdzie teraz mieszkają.
Rok później Victoria Whitmore założyła fundację „Dłonie, które widzą”. Pomagała dzieciom z biednych dzielnic uczyć się medycyny alternatywnej, psychologii i empatii.
A kiedy dziennikarka zapytała ją, skąd pomysł, odpowiedziała tylko:
– Od pewnego chłopca, który widział więcej niż wszyscy lekarze razem wzięci.
Po chwili dodała cicho:
– I który przypomniał mi, że prawdziwe uzdrowienie zaczyna się tam, gdzie kończy się duma.
Kilka miesięcy później, w małym miasteczku nad rzeką, dwunastoletni Daniel siedział przy łóżku chorego dziecka. Trzymał je za rękę i szeptał słowa, które kiedyś powiedział Victorii:
– Czasem lekarstwo nie ma smaku, tylko oddech i nadzieję.
W oddali słychać było śpiew ptaków i cichy szelest drzew.
Historia zatoczyła koło.
I może właśnie tak miało być.