Victoria zbladła.
– Skąd… skąd ty…
– Była pani za kierownicą – powiedział cicho Daniel. – A obok pani siedziała córka. Miała wtedy dziesięć lat.
– DOŚĆ! – krzyknęła. – Nie masz pojęcia, co mówisz!
Ruth wstała i położyła rękę na ramieniu wnuka.
– Daniel, zostaw panią chwilę.
Chłopak skinął głową i wyszedł do drugiego pokoju.
Victoria zgięła się, jakby ktoś uderzył ją w brzuch.
– Skąd on… skąd on to wie? – szepnęła, łzy napływając do oczu.
– Dziecko nie wie – odpowiedziała spokojnie Ruth. – Ale dusza wie. Czasem tacy jak on… czują ból innych ludzi, zanim sami go nazwą.
– Myśli pani, że ten chłopak mnie uzdrowi? – prychnęła Victoria.
– Nie – odparła starsza kobieta. – Ale może sprawi, że pani sama to zrobi.
Następnego ranka Victoria wróciła. I następnego też.
Daniel kazał jej słuchać dźwięków – zegara, własnego oddechu, ulicy za oknem. Potem uczył ją, jak oddychać głębiej, jak czuć palce u nóg, choć wydawały się martwe.
Trzeciego dnia kazał jej spojrzeć w lustro.
– Kogo pani widzi? – zapytał.
– Kalekę – odparła bez wahania.
– Spróbuj jeszcze raz – poprosił. – Nie patrz na ciało. Zobacz, co jest za oczami.
Długo milczała. Aż w końcu wyszeptała:
– Widzę kobietę, która wszystko straciła… i wciąż żyje.
Daniel uśmiechnął się.
– Właśnie. A teraz niech pani powie to nogom.
Dwa tygodnie później, o świcie, w starej posiadłości Whitmore’ów, wózek stał pusty przy oknie.
Victoria, bosa, drżąca, ale wyprostowana, zrobiła pierwszy krok od ośmiu lat.
Płakała. Nie z bólu, lecz z ulgi.
Kiedy Daniel przyszedł, nie powiedział nic. Po prostu spojrzał na nią i się uśmiechnął.
– Wiedziałem, że pani to potrafi – powiedział.