Victoria nie mogła przestać o nim myśleć.
Ten chłopak. Jego oczy. Ten spokój, którego nie potrafiła zrozumieć.
Było coś w nim… coś, co sprawiało, że czuła się naga – nie ciałem, lecz duszą.
Trzeciego dnia po tamtym wieczorze kazała kierowcy zatrzymać się przed Rivery Gardens. Zapach smażonej cebuli, zardzewiałe balkony, dzieci biegające boso po błocie – miejsce, którego Victoria całe życie unikała.
– Pani Whitmore? – zapytał szeptem jej szofer. – Na pewno chce pani wejść?
– Tak. I nie ruszaj się stąd – odparła, unosząc podbródek.
Z trudem podjechała wózkiem do drzwi z numerem 3B. Zapukała raz, potem drugi. Drzwi otworzyły się cicho. W progu stanął Daniel. Bez zaskoczenia, bez strachu – jakby wiedział, że przyjdzie.
– Wiedziałem, że pani wróci – powiedział spokojnie. – Babcia mówiła, że nie można uciec od prawdy.
– Nie przyszłam po mądrości, tylko po odpowiedzi – syknęła. – Co niby wiesz, chłopcze?
Daniel uśmiechnął się.
– Proszę wejść. Nie będzie pani żałować.
Wnętrze było skromne – staroświecki dywan, zapach herbaty i mydła. Na kanapie siedziała drobna kobieta z siwym kokiem – Ruth Thompson. W oczach miała spokój, jakiego Victoria nie widziała od lat.
– Dzień dobry – powiedziała łagodnie. – Mój wnuk dużo o pani mówił.
Victoria skinęła chłodno głową, ale jej dłonie lekko drżały. Daniel uklęknął obok jej wózka.
– Pani nie jest sparaliżowana – powiedział nagle. – Pani ciało jest zdrowe. To pani umysł nie pozwala chodzić.
Victoria aż się roześmiała. – Co za bzdury! Mam uszkodzony rdzeń kręgowy! MRI, tomografie, wszystko!
– Wiem – odpowiedział Daniel. – Ale lekarze widzą tylko to, co chcą zobaczyć. Pani nogi nie są martwe, tylko wyłączone. Strach i gniew odłączyły je od reszty pani ciała.
Chłopak sięgnął po jej dłoń. Była zimna, jak marmur.
– Osiem lat temu miała pani wypadek, prawda? Ktoś zginął.