Nie wiedziałam, co czuć. Nadal nie wiedziałam, nawet po kilku dniach.
Ale pewnej nocy w łóżku przyłapałam się na czytaniu tych listów. Były bardzo bolesne. Niektóre były po prostu aktualizacjami. Inne były łzawymi przeprosinami. W jednym wyobraziła sobie mnie z kręconymi włosami i aparatem ortodontycznym i zapytała, czy lubię konie. Popłakałam się, czytając go.
Potem zaczęliśmy spotykać się na kawę. W cichych miejscach. Na neutralnym terenie. Nie powiedziałam o tym wielu osobom – nawet siostrom.
I stało się coś dziwnego. Zaczęłam ją lubić.
Nie starała się za bardzo. Nie naciskała. Miała ironiczne, dziwne poczucie humoru. Zwracała mi uwagę, kiedy się wygłupiałem. Słuchała.
Kiedy zachorowała, spotykaliśmy się raz w tygodniu.
Rak trzustki. Stopień czwarty.
Odwiedziłem ją w szpitalu. Przyniosłem jej puszyste skarpetki i chleb bananowy mojego męża. Uśmiechnęła się słabo i powiedziała: „Chyba to wszystko ma jakiś timer”.
Trzymałem ją za rękę. „Cieszę się jednak, że mieliśmy czas”.
Ścisnęła ją. „Ja też, kochanie.”
Kiedy cztery miesiące później zmarła, wygłosiłem mowę pogrzebową.
A w testamencie zostawiła mi jedną rzecz: dziennik.
Na pierwszej stronie wklejono stare zdjęcie. Młodsza Clara, promienna, z wysokim mężczyzną u boku – Isaakiem.
Nigdy wcześniej nie widziałem jego twarzy.
Poniżej, drżącym pismem, napisała: „To twój tata. On też nigdy nie przestał cię kochać. Mam nadzieję, że go znajdziesz”.
Ten dziennik otworzył nowy rozdział.
Pokazałam zdjęcie mężowi, który wyglądał na oszołomionego. „Mógłbym go znaleźć” – powiedział cicho.
„Nie” – powiedziałem. „Chcę”.
I tak zrobiłem. Zajęło mi to trzy tygodnie przeszukiwania internetu, rozmów telefonicznych, a nawet wpisu na Reddicie, ale go znalazłem.
Mieszkał w Michigan. Nigdy się nie ożenił. Pracował jako profesor matematyki.
Napisałem do niego list. Nic emocjonalnego – same fakty, z załączonym zdjęciem.
Zadzwonił dwa tygodnie później. Jego głos się trząsł.
„Myślałem, że mnie nigdy nie znajdziesz” – powiedział.
Następny